Relacja z piątej bitwy kampanii noworocznej w SDKu (7.02.2012) [Dwalthrim]
Tym razem Posłańcy Ulryka, zmierzyli się na jednym stole ze znanymi już sobie Siostrami Sigmara oraz bandą podpitych najemników z Marienburga. W jednym z domków na stole miał być ukryty skarb,
za którego zdobycie przyszło wszystkim po kolei słono zapłacić...
Do pierwszego starcia w HtH doszło pomiędzy Służkami Sigmara, a podpitymi portowcami z Marienburga, którzy na widok znokautowanych z rusznic niewiast nie powstrzymali swych rządzy i zaszarżowali zakonnice. Srogo się an tym przejechali gdyż w jakieś trzy tury Siostry sprawiły im krwawą łaźnię. Portowcy nie byli im dłuzni, a honor bandy najbardziej usiłował ratować Imperialny Zabójca, ale ze zmiennym skutkiem. Siostry ostały sie trzy oraz Tileański strzelec.
U mnie zszedł jeden wojownik z Werwolfu trafiony przez Tileańczyka, a mój najemny niziołek Herr Furfoot ustrzelił z łuku dwie siostry.
Niebawem wyjaśniło się gdzie jest ukryty Skarb. Drużyna z Middenheimu zawróciła, gdyż jak się okazało skrzynia z kosztownościami znajdowała się na granicy mojej krawędzi początkowej oraz krawędzi portowców. Do wskazanego domku wystartowała zatem również grupa Marienburczyków Leszcza.
Wynoszących skrzynie Marienburczyków zatrzymało dwóch myśliwych oraz młodzik Hans Bastard. Youngblood oraz marksman niestety przepłacili ten bohaterski czyn życiem. Gdy trójkę portowych szumowin miałem w zasięgu szarży, a kapitan Wolfgan Todbringer ryczał wyzwanie do kapitana Marienburczyków, ci nie zdali testu rozbicia i pierzchli z pola walki. Przejąłem skrzynię i ruszyłem w stronę krawędzi Sióstr, gdzie miałem ją wynieść. Niestety w tym momencie Tileański strzelec – sługus sigmarytek przypomniał sobie za co mu płacą i jaki użytek robi się z kuszy. Kolejno ustrzelił mi niziołka, championa oraz jednego z myśliwych. Mimo strat zdawałem testy rozbicia i parłem ze skrzynia dalej. Raz musiałem użyć króliczej łapki, aby przerzucić niekorzystny wynik, ale udało się. Siostry swoje testy rozbicia zdawały jak z nut.
Niestety sprawa się skomplikowała. Siostry w walce wręcz zgładziły pozostałych dwóch wojów z Werwolfu oraz Franz-Josefa. Widząc tak pokaźne uszczuplenie w szeregach swojej kompanii Kapitan Todbringer zarządził odwrót.
Rozgrywka potoczyłaby się zapewne inaczej gdybym, odłaczył w porę marksmana z blunderem oraz halflinga i profilaktycznie ostrzelał Siostry. Generalnie ta rozgrywkę określił bym jako grę „Tam i z powrotem" gdyż praktycznie trzy razy pokonałem na stole niemal identyczny dystans w tym samym kierunku. Kości wyjątkowo mi dziś nie sprzyjały, nie wysaveowałem ani jednej rany, a sam też nic nie raniłem. Tylko hobbitkowi udało się ustrzelić dwie siostry. Zdecydowanym „man of the match" został Tilean Telchara, który ustrzelił w ciągu tej bitwy z 6-7 modeli! Czegoś takiego dawno nie widziałem!
Za to szczęście w kościach przyszło w sekwencji po bitwie. Z sześciu henchmanów do przysłowiowego piachu nie poszedł żaden! Tak samo halfling, który dorobił się Quick Shota. Champion Kurt Grosbad ucierpiał w statystykach: dostał minus do walki wręcz. Młodzik Hans Bastard natomiast wyszedł bez szwanku.
Do tego w eksploracji trafiłem kuźnię, w której znalazłem lancę. Po jej sprzedaniu uciułam potrzebna kwotę, która planowałem w tej rozgrywce zdobyć.
A teraz to czego zabrakło na początku czyli wstawka fabularna:
- Psia mać, już prawie mieliśmy tą skrzynię! – wściekał się Wolfganf Todbringer, przeszukując pobliskie ruiny wraz ze swym druhem Ottho Wisbergiem oraz młodą Gretą.
- Gdyby nie ten ich przeklęty kusznik, skarb byłby nasz! - zgrzytnął zębami Wisberg i uderzył pięścią w otwartą dłoń.
- Fakt, trafiał bezbłędnie. Nie oszczędził nawet małego Furfoorta... - westchnęła ciężko Greta.
- Poprzednim razem mieliśmy więcej szczęścia, gdy umykały spod naszych młotów gdzie pieprz rośnie. Cóż jak widać nie można mieć wszystkiego. Szukajcie dalej, a nóż coś w tej okolicy jednak znajdziemy. - zakomenderował Wolfgang.
- Może to poprawi pański humor Herr Kapitan... - rzekła dziewczyna odrzucając parę desek spod których wystawały dwa kawałki meteorytu.
- Ej znalazłem lancę! – odezwał się z pobliskiej rudery Ottho.
- Sehr gut, nie jest najgorzej poszukajmy jakiegoś sensownego miejsca, w którym dałoby się to wszystko upłynnić. - zakomenderował ich dowódca.
- Wszystko przez Bogów, gdzie był Ulryk, kiedy nasi ludzie dostawali cięgi od Siostrzyczek Sigmara? - gdybał po drodze Wisberg.
- Pewnie na miejscu jakiejś epickiej bitwy, ani chybi nie może być wszędzie. – uśmiechnął się smutno Todbringer.
- Moi rodzice zawsze powtarzali, aby w biedzie szukać wsparcia u Ulryka i jego kapłanów. Gorące modły nie raz wyciągnęły nas z opresji. - przypomniała sobie Greta.
- Młoda jeszcze jesteś i głupia. Gdzie my w tym zrujnowanym mieście znajdziemy Świątynie Ulryka, nie mówiąc o jego kapłanach. - zrugał ja Ottho.
- Nigdy nie można tracić nadziei... - odgryzał się Greta.
Wyszli za rogu i trafili na działający skład, którego jeszcze parę dni wcześniej tu nie było.
- Niezbadane są wyroki boskie... - uciął sprzeczkę towarzyszy Wolfgang odbierając od Wisberga lancę, a od Grety zawiniątko ze spaczeniem. Po chwili wyszedł z powrotem na ulice podrzucając w górę lekko pękata sakiewkę, która pobrząkiwała miłym dla ucha dźwiękiem.
Dwa dni później na przedpolach Mordheim, siedzieli przy ognisku na dziedzińcu farmy, którą zajęli na swoja tymczasową kwaterę. Kapitan, zastanawiał się jak spożytkować zarobione dopiero co 60 zk, zwłaszcza że jakimś cudem większość jego ludzi wyszła z ostatniej potyczki bez szwanku. Poza Kurtem, którego zabandażowana ręka ewidentnie świadczyła o tym, że jego przyjaciel stracił trochę krwi oraz swojej wartości bojowej.
- Tam ktoś jest! - ostrzegawczy krzyk przywrócił Wolfganga do rzeczywistości.
Ręce sięgające po broń zamarły w połowie drogi gdy w krąg światła rzucanego przez ognisko weszła postać odziana w kapłańskie szaty oraz skórę białego wilka. Wszyscy zaniemówili ze zdumienia, a najbardziej wytrzeszczył się Ottho popatrując z niedowierzaniem na Gretę.
- Witaj młody Todbringerze... - odezwał się lekko tubalnym głosem kapłan.
- Pan Zimy i prawych wojowników, wszechmocny Ulryk zesłał mi wizję, abym wsparł Ciebie i twych wojowników w zmaganiach z przewrotnymi sługusami młotodzierżcy, tfu – niech będzie przeklęty on i wszyscy jego poplecznicy. - Kontynuował przybysz.
- Zapewne nie za darmo jak mniemam? - zagadnął kapłana Kapitan
- I jak nas znalazłeś?! - nie wytrzymał z ciekawości Wisberg.
- Szukałem was już od dłuższego czasu, przyznaje nie było łatwo. A moje usługi kosztują okrągła sumę 60 zk. - odparł kapłan.
- Toż mniej chciał za swe usługi Ahmed Sulijman, ten arabski kupiec! - wypalił bez ogródek Hans.
- Młody człowieku, zapewniam Cię, ze ten twój cały Ahmed nie potrafi tego co ja, a poza tym tutejsza świątynia jest w opłakanym stanie. Wręcz trzeba będzie ja stawiać od nowa. Zresztą jak widzę należy was wesprzeć nie tylko duchem ale i orężem – zakończył kapłan z troską w głosie patrząc na pokiereszowanych wojowników i Franz-Josefa.
- Ayyeee... Odmruknęli zgodnie poturbowani.
- Przynajmniej pięć z tych dziwek jak słyszałem gryzie już korzonki od spodu. - dodał na poprawę humorów Franz-Josef.
Wolfgang dopasował do siebie wszystkie elementy układanki oraz zbiegi okoliczności po czym odparł:
- Cóż, jak mawiał mój dziad „Niech się dzieje wola nieba z nią się zawsze zgadzać trzeba", łap.
Sakiewka z gotówką poszybowała nad ogniskiem i z cichym brzękiem wylądowała w dłoni kapłana, który po lekkim zwarzeniu jej w ręku schował pieniądze za pazuchę mówiąc:
- Twój przodek był zaiste mądrym człowiekiem Herr Todbringer. Nie pożałujesz tej decyzji.
- To jak Cię zwą klecho? - zapytał kapłana po swojemu Kurt Grosbad.
- Nazywam się Hainrich Lupus, do usług Twoich jaki całej waszej kompanii... - odparł przybysz głosem przypominającym grzmot gradowej chmury.
Kurt natychmiast przeklął w myślach swoją niewyparzoną gębę i aż się wzdrygnął na dźwięk głosu kapłana.
- Zatem witamy w naszej drużynie Herr Lupus... - zagadnął Kapłana Ulryka, wystraszony Willy Furfoot, podając świętemu mężowi miskę parującej strawy.